Kochani a więc jestem z powrotem:))) Nie wiem dlaczego tak ciężko mi się było przybrać do pisania? Nawet jeszcze przed wypadkiem, za każdym razem gdy siadałam by coś napisać, mój mózg zamrażał się w kostkę lodu, zimną, twardą i za nic w świecie niemożliwą do rozbicia. Dlaczego? Pytałam, medytowałam i inspiracji dzień po dniu szukałam. I nic! Nie mogłam tego zrozumieć. Przecież czytałam więcej niż kiedykolwiek i w dodatku tyle wspaniałości się naczytałam, że nie mogłam sie doczekać by się nimi podzielić. Jednak jak już wspominałam za każdym razem kiedy siadałam przed klawiaturą- NIC, TOTALNA PUSTKA!
Sfrustrowana i zmęczona tym wszystkim, wciąż walczyłam resztkami sił by być ze sobą cierpliwa. "Bądź obserwatorem a nie sędzią", powtarzałam sama sobie to co w kółko powtarzam innym. Hmmm łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Po kilku tygodniach tej nieustannej katorgi wsiadłam w samochód i pojechałam w góry, a dokładnie do Woodstock. Chciałam jechać gdzieś gdzie wcześniej nie byłam, zaszyć się w lesie sam na sam ze swoim wewnętrznym dzieckiem i zapytać się o co mu właściwie chodzi. Tak też zrobiłam.
Wszystko pewnie było by okej, gdybym nie wybrała się tam w sobotę. A to dlatego, że w sobotę w Woodstok byłam ja i razem ze mną połowa Nowego Jorku. Zakręciłam się więc na pięcie, wsiadłam w samochód i postanowiłam wrocić z powrotem do domu.
Po jakiś 15 minutach zdałam sobie sprawę, że się zgubiłam i wjechałam na nieznaną mi ścieżkę i to tak stromą i wąską, że nie sposób było się zawrócić. Po kolejnych 15 minutach tej mojej wspinaczki znalazłam się wreszcie na szczycie, gdzie zobaczyłam po mojej prawej stronie parking a po lewej stronie ogromny budynek. Był on stary i odrapany z każdej strony, wygladał na opuszczony. Co mi sie jednak wydało dziwne to to, że cała posiadłość otoczona była sznurkiem na którym popowieszane były różnokolorowe kawałeczki materialu.
Zaparkowałam samochód i szybciutko podreptałam w stronę tajemniczego budynku. Przy jego bramie zobaczyłam drobną kobietę siedzącą na malutkiej ławeczce. Siedziała tak sobie, popalając papierosa i wpatrując się w przestrzeń z niesamowitym spokojem namlowanym na jej drobno pomarszczonej twarzy. Zacjęło jej jakąś minutę lub dwie by się zainteresować moja obecnością.
- Czy mogę pani w czymś pomóc?- Zapytała
- Zagubiłam się. - Odpowiedziałam.
Spojrzała na mnie z prawie niewidocznym uśmiechem na twarzy, który zniknął dosłownie w ułamku sekundy. Przesunęła sie na krawędź ławeczki i drobnym skniniem głowy wskazała bym się do niej dołaczyła. Usiadłam przy niej posłusznie i czekałam aż coś powie. Cisza. Po jakiś 5 minutach, które dla mnie wydały się wiecznością, drobna kobieta na ławeczce wyciągnęła z kieszeni kolejnego papierosa po czym zwróciła się w moją stronę i powiedziała:
- Myślę, że powinnaś się rozejrzeć dookoła posesji, a może znajdziesz to co zgubiłaś.
-Ale ja nic nie zgubiłam. Ja się tylko zgubiłam na drodze. - Próbowałam się wytłumaczyć, jednak kobieta nie zwracając już na mnie uwagi, zamarła w tej samej pozycji w jakiej ją znalazłam 10 minut wcześniej.
Odeszłam z nieukrywaną ulgą na duszy, bo cała ta sytuacja wydała mi sie co najmniej dziwna. Posłuchałam się jednak jej rady i skorzystałam z okazji by się rozejrzeć. Udałam sie w stronę białego domu, który tak jak podejrzewałam okazał się opuszczony. Jednak za jego ruinami ukrywał się kolejny budynek, całkowicie nowy, ściany jego wyglądały jakby były ręcznie pomalowane w rożnokolorowe wzorki i kwiatki.
Podeszłam szybciutko do budynku, otworzyłam drzwi i oczom uwierzyć nie mogłam gdy zobaczyłam co znajdowało sę w środku. Byłam w Klasztorze Mnichów! Oczy moje tańczyły jak szalone po ścianach świątyni, zachłystając się widokiem absolutnie mi do tej pory nieznanym. Klasztor ten był zupełnie inny niż te, w których do tej pory byłam a to dlatego, że był to klasztor mnichów tybetańskich. Był on wypełniony kolorami jakimi tylko dusza zapragnie, pełny figurek buddy, świeczek, zdjęć, dzwonów i innych wspaniałości.
Usiadłam na ziemi w pozycji lotosu by podziękować wszechświatu, za to że moje drogi tu właśnie skrzyżował. Łzy wypełniły mi oczy po brzegi a wraz z nimi ogromna fala wdzięczności i niesamowity wewnętrzny spokój ogarnęły każdą komórkę mojego ciała. Siedziałam tak kąpiąc się w ciszy i w spokoju jakiego brakowało mi od tygodni. Nie wiem ile czasu upłynęło zanim wstałam ale musiało to być kilka godzin, bo gdy wyszłam na zewnątrz, niebo usłane było gwiazdami i jedna z najpiekniejszych pełni księżyca jakichkolwiek do tej pory widziałam. Udałam sie w stronę samochodu i przechodząc obok bramy wejściowej zobaczyłam drobną kobietę na ławeczce. Siedziała dokładnie w tej samej pozycji w jakiej ja zostawiłam. Z tym samym spokojem na twarzy, popalając kolejnego papierosa patrzyła się w przestrzeń, dosłownie jakby nigdy się stamdąd nie ruszyła.
- Znalazłaś to co zgubiłaś?- Zapytała.
- Znalazłam. _ Odpowiedziałam siadając obok niej na ławeczce.
- Tak też myślałam.- Odpowiedziała kobieta i spogladając w moją stronę obdarowała mnie szczerym i szerokim uśmiechem. Siedziałyśmy na tej ławeczce przez kolejnych kilka godzin rozmawiając o wszystkim i o niczym. Ja mówiłam więcej niż kiedykolwiek w swoim życiu i każde zdanie przeze mnie wypowiedziane zakrapaine było raz po raz śmiechem i łzami.
- Odwiedzisz mnie wkrótce? - Zapytała Sandra, bo tak miała na imię drobna kobieta siedząca na ławeczce.
- Odwiedzę i to jak najszybciej. - Odpowiedziałam w pośpiechu.
- Co mogłabym ci przywieźć w prezencie? Mam mnóstwo cudownych książek. Muzykę, a może coś do jedzenia? - Zapytałam.
- Ja już nie czytam, mój czas nauki i nauczania się skończył dawno temu. Teraz jest czas na praktykowanie tego co się przez całe życie naczytałam.
Gdy nauczasz umysłem tego co się kryje w sercu twoim, lekcja twoja jest niczym innym jak intelektualną iluzją wykreowaną przez twoje ego. - Odpowiedziała Sandra, po czym nachyliła się w moją stronę.
- Przywieź mi paczkę papierosów, tych American Spirit blue, to moje ulubione. -Wyszeptała słodko, a na jej drobno pomarszczonej twarzy ponownie zagościł szczery i pełny miłości uśmiech.
Sfrustrowana i zmęczona tym wszystkim, wciąż walczyłam resztkami sił by być ze sobą cierpliwa. "Bądź obserwatorem a nie sędzią", powtarzałam sama sobie to co w kółko powtarzam innym. Hmmm łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Po kilku tygodniach tej nieustannej katorgi wsiadłam w samochód i pojechałam w góry, a dokładnie do Woodstock. Chciałam jechać gdzieś gdzie wcześniej nie byłam, zaszyć się w lesie sam na sam ze swoim wewnętrznym dzieckiem i zapytać się o co mu właściwie chodzi. Tak też zrobiłam.
Wszystko pewnie było by okej, gdybym nie wybrała się tam w sobotę. A to dlatego, że w sobotę w Woodstok byłam ja i razem ze mną połowa Nowego Jorku. Zakręciłam się więc na pięcie, wsiadłam w samochód i postanowiłam wrocić z powrotem do domu.
Po jakiś 15 minutach zdałam sobie sprawę, że się zgubiłam i wjechałam na nieznaną mi ścieżkę i to tak stromą i wąską, że nie sposób było się zawrócić. Po kolejnych 15 minutach tej mojej wspinaczki znalazłam się wreszcie na szczycie, gdzie zobaczyłam po mojej prawej stronie parking a po lewej stronie ogromny budynek. Był on stary i odrapany z każdej strony, wygladał na opuszczony. Co mi sie jednak wydało dziwne to to, że cała posiadłość otoczona była sznurkiem na którym popowieszane były różnokolorowe kawałeczki materialu.
Zaparkowałam samochód i szybciutko podreptałam w stronę tajemniczego budynku. Przy jego bramie zobaczyłam drobną kobietę siedzącą na malutkiej ławeczce. Siedziała tak sobie, popalając papierosa i wpatrując się w przestrzeń z niesamowitym spokojem namlowanym na jej drobno pomarszczonej twarzy. Zacjęło jej jakąś minutę lub dwie by się zainteresować moja obecnością.
- Czy mogę pani w czymś pomóc?- Zapytała
- Zagubiłam się. - Odpowiedziałam.
Spojrzała na mnie z prawie niewidocznym uśmiechem na twarzy, który zniknął dosłownie w ułamku sekundy. Przesunęła sie na krawędź ławeczki i drobnym skniniem głowy wskazała bym się do niej dołaczyła. Usiadłam przy niej posłusznie i czekałam aż coś powie. Cisza. Po jakiś 5 minutach, które dla mnie wydały się wiecznością, drobna kobieta na ławeczce wyciągnęła z kieszeni kolejnego papierosa po czym zwróciła się w moją stronę i powiedziała:
- Myślę, że powinnaś się rozejrzeć dookoła posesji, a może znajdziesz to co zgubiłaś.
-Ale ja nic nie zgubiłam. Ja się tylko zgubiłam na drodze. - Próbowałam się wytłumaczyć, jednak kobieta nie zwracając już na mnie uwagi, zamarła w tej samej pozycji w jakiej ją znalazłam 10 minut wcześniej.
Odeszłam z nieukrywaną ulgą na duszy, bo cała ta sytuacja wydała mi sie co najmniej dziwna. Posłuchałam się jednak jej rady i skorzystałam z okazji by się rozejrzeć. Udałam sie w stronę białego domu, który tak jak podejrzewałam okazał się opuszczony. Jednak za jego ruinami ukrywał się kolejny budynek, całkowicie nowy, ściany jego wyglądały jakby były ręcznie pomalowane w rożnokolorowe wzorki i kwiatki.
Podeszłam szybciutko do budynku, otworzyłam drzwi i oczom uwierzyć nie mogłam gdy zobaczyłam co znajdowało sę w środku. Byłam w Klasztorze Mnichów! Oczy moje tańczyły jak szalone po ścianach świątyni, zachłystając się widokiem absolutnie mi do tej pory nieznanym. Klasztor ten był zupełnie inny niż te, w których do tej pory byłam a to dlatego, że był to klasztor mnichów tybetańskich. Był on wypełniony kolorami jakimi tylko dusza zapragnie, pełny figurek buddy, świeczek, zdjęć, dzwonów i innych wspaniałości.
Usiadłam na ziemi w pozycji lotosu by podziękować wszechświatu, za to że moje drogi tu właśnie skrzyżował. Łzy wypełniły mi oczy po brzegi a wraz z nimi ogromna fala wdzięczności i niesamowity wewnętrzny spokój ogarnęły każdą komórkę mojego ciała. Siedziałam tak kąpiąc się w ciszy i w spokoju jakiego brakowało mi od tygodni. Nie wiem ile czasu upłynęło zanim wstałam ale musiało to być kilka godzin, bo gdy wyszłam na zewnątrz, niebo usłane było gwiazdami i jedna z najpiekniejszych pełni księżyca jakichkolwiek do tej pory widziałam. Udałam sie w stronę samochodu i przechodząc obok bramy wejściowej zobaczyłam drobną kobietę na ławeczce. Siedziała dokładnie w tej samej pozycji w jakiej ja zostawiłam. Z tym samym spokojem na twarzy, popalając kolejnego papierosa patrzyła się w przestrzeń, dosłownie jakby nigdy się stamdąd nie ruszyła.
- Znalazłaś to co zgubiłaś?- Zapytała.
- Znalazłam. _ Odpowiedziałam siadając obok niej na ławeczce.
- Tak też myślałam.- Odpowiedziała kobieta i spogladając w moją stronę obdarowała mnie szczerym i szerokim uśmiechem. Siedziałyśmy na tej ławeczce przez kolejnych kilka godzin rozmawiając o wszystkim i o niczym. Ja mówiłam więcej niż kiedykolwiek w swoim życiu i każde zdanie przeze mnie wypowiedziane zakrapaine było raz po raz śmiechem i łzami.
- Odwiedzisz mnie wkrótce? - Zapytała Sandra, bo tak miała na imię drobna kobieta siedząca na ławeczce.
- Odwiedzę i to jak najszybciej. - Odpowiedziałam w pośpiechu.
- Co mogłabym ci przywieźć w prezencie? Mam mnóstwo cudownych książek. Muzykę, a może coś do jedzenia? - Zapytałam.
- Ja już nie czytam, mój czas nauki i nauczania się skończył dawno temu. Teraz jest czas na praktykowanie tego co się przez całe życie naczytałam.
Gdy nauczasz umysłem tego co się kryje w sercu twoim, lekcja twoja jest niczym innym jak intelektualną iluzją wykreowaną przez twoje ego. - Odpowiedziała Sandra, po czym nachyliła się w moją stronę.
- Przywieź mi paczkę papierosów, tych American Spirit blue, to moje ulubione. -Wyszeptała słodko, a na jej drobno pomarszczonej twarzy ponownie zagościł szczery i pełny miłości uśmiech.
Wybaczcie, że mnie nie było skarby...jestem już i to wypełniona po brzegi historiami i lekcjami prosto z serca płynącymi.
KOCHAM WAS <3 -EWCIA