wtorek, 24 kwietnia 2012

przerwa w pisaniu

Kochane duszyczki moje, postanowiłam wziąć  dłuższą przerwę w pisaniu, czytaniu, komentowaniu, fejsbukowaniu itp. zjawiskach. Nie wiem jeszcze jak długa będzie ta przerwa ale wiem, że taką potrzebę czuje moja dusza i ja się jej posłusznie słucham. Kocham was ogromnie i będę tęsknić niesamowicie. Trzymajcie się dzielnie nie zapominajcie o 5 rzeczach za które jesteście wdzięczni i proszę : JEDZCIE SUROWE OWOCE I WARZYWA<3




PS. Będę wciąż obecna we wtorki na radio na fali.

przykładowe menu z książki 801010

 Kochani prosiliście mnie w emailach bym opisała wam przykładowy dzień na 801010 więc  wrzucam  tutaj menu  podane przez Dr Graham w jego książce. 




DZIEŃ PIERWSZY

ŚNIADANIE:

1/2 kilograma bananów
2 daktyle
2 łyżki surowego karobu

Większość bananów pokroić w plasterki i wrzucić do miski.  Zostawić jednego banana i wrzucić go do blendera razem z daktylami i karobem, wymieszac na takie bananowe mleko i polać nim banany w miseczce.


LUNCH:

1 kilogram bananów

Wszystkie banany zblendować z wodą (ilość wody dowolna w zależności od tego jaka chcecie uzyskać konsystencję)  i wypic ze smakiem:)


OBIAD:

pierwsze danie: (ANANASOWO-TRUSKAWKOWY SZEJK)
225 gram  truskawek
225 gram ananasa

wszystko razem zblendować i jeść ze smakiem:)

drugie danie: (TRUSKAWKOWO-PAPRYKOWA ZUPKA)
1/2 kilograma truskawek
1/2 papryki (żółta na przykład)
1 główka sałaty rzymskiej

wrzucić wszystko do blendera z odrobiną wody i wypić ze smakiem


trzecie danie: TRUSKAWKOWA SAŁATKA
1/2 kilo sałaty rzymskiej
225 gram truskawek
1/4 papryki

pokroić sałatę i wrzucić do miseczki a truskawki zblendować z papryką  na dresing i polać nim sałatę.



Według obliczeń Grahama ten jadłospis zawiera 1951 kalorii z czego 89% pochodzi z  węglowodanów, 7% z białka i 4% z tłuszczu.


DZIEŃ DRUGI:


ŚNIADANIE:

0.680 kg winogron

LUNCH:
1/2 kg bananów
1/2 kg fig

wszystko razem zblendować z wodą (ilość wody zależy od tego jaką konsystencje chcecie uzyskać:)

OBIAD:

Pierwsze danie:
2 kubki soku pomarańczowego
1 kubek soku z granatów

Drugie danie: ZUPA OGÓRKOWA
225 gram ogórka
225 gram pomodorów
225 gram papryki

wszystko razem zblendować i wypić /zjeść ze smakiem:)


Trzecie danie: SAŁATKA OGÓRKOWO-PISTACJOWA
1/2 kg sałaty
225 gram pomidorów
225 gram ogórków
28 gram pistacji

Pokroić pomidory , sałatę i połowę górka i wrzucić do miseczki. Druga połowę ogórka zblendować z pistacjami na dresing i polać nim sałatę.


kalorie z całego dnia to 2026 z czego 84% pochodzi z węglowodanów, 7% z białka i 9% z tłuszczu



niedziela, 22 kwietnia 2012



MEDYTACJA ŚMIECHU

"Codziennie rano po obudzeniu się, a przed otwarciem, przeciągnij się jak kot, rozciągnij każdy mięsień swego ciała. Po trzech lub czterech minutach, wciąż z zamkniętymi oczami, zacznij się śmiać i medytuj w ten sposób przez około pięć minut. Na początku śmiech będzie trochę wymuszony,ale po jakimiś czasie stanie się gromki i szczery. zatrać się w nim. Wywalanie szczerego umysłu może zająć kilka dni, ponieważ nie jesteśmy przyzwyczajeni do śmiania się bez powodu. W pewnym momencie jednak doświadczenie nieuwarunkowanego śmiechu przyjdzie w sposób spontaniczny  i  całkiem zmieni jakość przeżywania całego dnia.

Śmiech przenosi energię z wnętrza człowieka na zewnątrz sprawiając, że zaczyna ona przepływać i podążać za śmiechem jak cień. Czy zauważyłeś, że kiedy śmiejesz się z całego serca, przez kilka chwil znajdujesz się w głębokim stanie medytacyjnym. Myślenie wówczas zanika, nie można bowiem śmiać się i myśleć jednocześnie. Śmianie się i analityczne myślenie to diametralnie przeciwstawne działania, można w danym momencie wykonywać tylko jedno z nich. Jeśli naprawdę się śmiejesz, przestajesz myśleć, a jeśli wciąż rozumujesz, śmiejesz się bardzo krótko, powierzchownie i nieszczerze.
Kiedy śmiejesz się całym sercem, umysł w jednej chwili znika. Z mojego doświadczenia wynika, że taniec i śmiech są najlepszymi, najbardziej naturalnymi i najłatwiej dostępnymi wrotami do medytacji. Jeżeli rzeczywiście tańczysz, przestajesz myśleć. Twoje ciało kręci się i wiruje coraz szybciej, znikają wszelkie granice i podziały, tracisz nawet poczucie ciała. Stapiasz się z istnieniem, a istnienie stapia się z tobą, granice między jednym a drugim zacierają się. Jeżeli naprawdę tańczysz, jeżeli nie kierujesz swoim ciałem, lecz pozwalasz mu kierować sobą, jeżeli dajesz się ponieść tańcowi, myślenie znika.
To samo dotyczy śmiechu- jeżeli dasz się mu ponieść, przestaniesz myśleć. 
śmiech stanowi doskonałe wprowadzenie w stan bez myśli. "

                                                                                      OSHO


Gdy byłam w Teksasie w Instytucie w którym się leczyłam codziennie z rana pod koniec ćwiczeń wszyscy kładliśmy się na podłodze i musieliśmy się śmiać na głos. Pierwsze kilak sekund było zawsze wymuszone ale później cały pokój ogarniała niesamowita energia śmiechu, która towarzyszyła nam przez resztę dnia. Tutaj wrzucam wam zdjęcie, gdzie ja i moja przyjaciółka Emi stosujemy właśnie terapie śmiechu. Dodam, że było to około 2 lata temu, na środku Manhattanu, w biały dzień, w maleńkim parczku przy stacji metra.

  love u <3

piątek, 20 kwietnia 2012

OSHO "Medytacje"


środa, 18 kwietnia 2012

link do audycji "życie po życiu"

Kochani link do wczorajszej audycji, którą naprawdę polecam: TUTAJ

Jestem w górach kochani, siedzę sama w lesie już 3 dni, więc tu wam wrzucam kilka zdjęć byście mogli zobaczyć jak pięknie tu jest:)))










wtorek, 17 kwietnia 2012

CANDIDA 801010

Candida jest prawdopodobnie najbardziej błędnie zinterpretowanym zjawiskiem występującym pośród wszystkich istniejących chorób. Dlatego, żeby zrozumieć istotę Candidy będziemy musieli się troszeczkę oduczyć tego co nas do tej pory nauczono.

Candida jest formą grzyba, który znajduję się  naturalnie w naszej krwi i powinien tam być. Candida żywi się cukrem i ponieważ w naszej krwi cukier jest zawsze, zawsze jest tam też Candida. Ilość Candidy w naszej krwi jest zależny od ilości cukru w naszej krwi. Im więcej cukru tym więcej Candidy i jeśli poziom cukru we krwi jest w normie to samo się dzieje z Candidą.

Gdy cukier opuszcza naszą krew by dostać się do tkanek naszego organizmu, nadmiar Candidy, który pozostał we krwi naturalnie obumiera. Jednak gdy poziom cukru we krwi jest podwyższony Candida rozmnaża się w błyskawicznym tempie by "zjeść" nadmiar cukru. I gdy poziom cukru we krwi wraca do normy to samo dzieje się z Candidą. Jej ilość/wielkość kolonii wraca do normy a nadmiar obumiera. Ten wzrost i spadek candidy jest naturalnym zjawiskiem zachodzącym w naszego ciele na co dzień i nie prowadzi on do żadnych komplikacji czy tez dyskomfortu.

Gdy poziom tłuszczu we krwi jest za wysoki (poprzez spożywanie diety bogatej w tłuszcz), spożywany przez nas cukier (nawet w postaci owoców) zatrzymuje się we krwi zblokowany nadmiarem tłuszczu. Nadmiar cukru powoduje wzmożoną produkcję candidy. I zamiast karmić 13 trylionów komórek karmimy candidę. W tym samym momencie zamorzone głodem komórki naszego ciała są kompletnie pozbawione energii sprawiając, że jesteśmy wycieńczeni (jeden z głównych symptomów candidy).

Bardzo ważne jest byśmy zrozumieli powagę podwyższonego poziomu cukru we krwi. Jeśli ciało nie jest w stanie utrzymać poziomu cukru na naturalnym poziomie nasze ciało przechodzi kompletne rozregulowanie. I tak naprawdę jedynym mechanizmem, który chroni nas przed katastrofą jest właśnie candida. Candida jest naszym wybawcą a nie wrogiem. Jest ona niezbędna dla naszego organizmu i na pewno nie powinniśmy się jej pozbywać. Jest naszym zapasowym narzędziem pomocy, który ratuje nas gdy trzustka i nadnercza nie są sobie w stanie z tym poradzić.

Jak już wspomniano wcześniej, większość ludzi kreuje (głównie poprzez spożywanie diety bogatej w tłuszcz) sytuacje, w których trzustka i nadnercza są chronicznie osłabione w ciągu całego dnia dosłownie przy każdym spożywanym posiłku. Dlatego też nie powinno być dla nikogo niespodzianką pojawienie się nadmiaru candidy w takim organizmie. Candida jest dla nas ostrzeżeniem, pobudką nie do przegapienia, która sygnalizuje nadejście czegoś o wiele bardziej poważnego jak CUKRZYCA.

Większość lekarzy alopatów jak i  naturopatów zaleca w przypadku candidy spożywanie diety pozbawionej cukru i w tym owoców. Jednak owoce nie spowodowały candidy. Dlaczego w takim razie ich wyeliminowanie miałyby ją uleczyć? Oczywiście jeśli zafundowaliśmy sobie dietę wysoką w tłuszcz i tym spowodowaliśmy rozregulowanie naszego organizmu, zwłaszcza poziomu cukru i candidy we krwi, jedzenie owoców może byc nieprzyjemne i pogorszyć nasz problem. Jednak eliminacja owoców pomoże nam tylko w ZAleczeniu symptomów a nie w WYleczeniu problemu. Przy obecności ogromnej ilości tłuszczu w naszej krwi nawet niewielka ilość cukru pochodząca z jakiegokolwiek źródła może spowodować anormalne podwyższenie poziomu cukru we krwi.

Jeśli będziemy świadomie obniżać poziom cukru w naszym organizmie (np. poprzez wyeliminowanie z naszej diety owoców) pozbawimy nasze ciało jego pierwotnego źródła energii i  doprowadzimy siebie do wycieńczenia. Nasze komórki uzyskują energię właśnie z cukru prostego (glukozy) i jego eliminacja nie tylko jest dla nas niebezpieczna ale na pewno nie jest odpowiedzią na pozbawienie się candidy. Jedynym wyjściem jest obniżenie spożywanego tłuszczu do minimum i to jak najszybciej inaczej będziemy tylko zaleczać symptomy candidy a jej prawdziwy powód wciąż pozostanie nieuleczony.

Życie candidy jest bardzo krótkie dlatego gdy przejdziemy na niskotłuszczową wegańską dietę jej nadmiar zniknie dosłownie w przeciągu kilku dni. Bardzo ważne jest jednak by pamiętać, że problemy z trzustką i nadnerczem wciąż mogą być obecne. Dlatego bycie zdrowym nie polega na byciu na diecie a na przejęciu zdrowego stylu życia.

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

"DZIEŃ MOJEJ ŚMIERCI" - ŻYCIE PO ŻYCIU W RADIO NA FALI

Już w ten wtorek (17 kwietnia) o 20 zajmiemy się tematem mocno kontrowersyjnym i niecodziennym. Postaramy się zachować obiektywizm.
Dzień mojej śmierci – życie po życiu.

Naszym gościem będzie Łukasz Kępa, który po wypadku doznał śmierci klinicznej i podzieli się z nami swoimi odczuciami i przemyśleniami co do tego wydarzenia. By zapoznać się z twórczością naszego gościa zapraszam na strony: http://www.piekna.dl.pl/ oraz http://mocarny.blog.pl/



Ja przygotowując się do audycji, wciąż nieco sceptyczna choć teraz to juz mało co mnie zaskoczyc potrafi, przeczytalam 3 książki o podobnej tematyce: "Many Lifes Many Masters" Briana Weissa, "Wędrówka dusz" Michaela Newtona oraz kolejna książke Newtona "Destiny of souls". Aż 3 bo jak zaczęłam  czytac to przestac nie mogłam. Muszę to sama jeszcze wszystko przetrawić bo jest to definitywnie coś czego nie uczyli nas w szkole. W żadnej szkole! Dodam tylko że Brian Weiss jest bardzo znanym i renomowanym psychiatra, skonczył Columibia University w NY i medyczną szkołę w Yale. Natomiast Michael Newton jest znanym i respektowanym psychologiem. Obaj gdy zaczynali swoją podróż w tej dziedzinie byli bardzo sceptyczni, i przydarzyło im się to "przez przypadek" bo żaden z nich tą tematyką dobrowolnie się nie interesował. Obaj gdy już trafili na ta drogę bali się nią iść bo groziła im utrata reputacji a nawet pracy jednak obaj zdecydowali sie podjąć ryzyko za co przez wiele lat byli krytykowani a nawet wciąż są do dziś. Temat  burzliwy i bardzo kontrowersyjny także nie mogę się już doczekać jutrzejszej audycji!

Przy pokazji rzeczy których nas nie uczyli w szkole, chciałabym was zaprosić na nową stronę internetową założoną między innymi przez Nulinkę, którą poznałam dzięki naszemu kochanemu internetowi. Nulina zajmuje się czymś co nazywa się "THETA HEALING". Jest to technika dość juz popularna w Stanach jednak dla wielu wciaż bardzo kontrowersyjna. Także zapraszam serdecznie do odwiedzenia jej stronki 
TUTAJ


buziaki:)))

wtorek, 10 kwietnia 2012

Ewa Hankiewicz, neurolog i witarianka


Kochani rewelacyjny wywiad z doktor Ewa Hankiewicz, który był wklejony w komentarzach przez anonimowego gościa -dziękuje serdecznie:) jest to niesamowita historia i musiałam się nią  z wami podzielić.   

Oryginalny link do tego wywiadu to:  http://www.zdrowa-zywnosc.get.net.pl/to_co_najprostsze_jest_najgenial.htm









- mówi doktor - neurolog i witarianka Ewa Hankiewicz.
Poniżej prezentujemy wywiad z panią doktor, który okazał się być monologiem.
Studia medyczne wybrałam z powołania - chciałam pomagać ludziom. Byłam gorliwą studentką. Nawet egzamin z neurologii zdałam na celujący, chociaż rzadko stawiano takie stopnie. Tak więc, nie przypadkiem, zostałam neurologiem. Już wówczas zaczęłam studiować leki bardziej pod kątem ich działań ubocznych niż leczniczych i swoim pacjentom starałam się dobierać leki właśnie pod kątem ich najmniejszej szkodliwości. Starałam się też zlecać więcej zabiegów niż leków.
W swojej specjalizacji neurologicznej spotykałam się z chorobami, w stosunku do których konwencjonalna medycyna jest całkowicie bezradna: stwardnienie rozsiane, Parkinsonizm, guzy mózgu, choroba Alzheimera, zresztą dotyczy to również "zwykłych" korzonków, czy migren. Sama cierpiałam na uporczywe migreny przez kilkanaście lat. Już jako neurolog codziennie brałam pyralginę w zastrzykach, aby pozbyć się bólów głowy. Wtedy właśnie nie mogąc pomóc ani sobie, ani wielu moim pacjentom, zaczęłam zastanawiać się nad tym, że tu chyba jest coś nie tak.
Od dziecka byłam bardzo chorowita: przeszłam wiele chorób, miałam duże zmiany w kręgosłupie, a w wieku 20 lat pozbawiono mnie pęcherzyka żółciowego, miałam tam ze 140 złogów. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że stosując odpowiednią dietę, można w kilka dni złogi te wyczyścić, zachowując pęcherzyk. Na egzaminie praktycznym z chirurgii na pytanie: czy złogi w pęcherzyku są zagrożeniem, prawidłowa odpowiedź miała brzmieć: tak, jest to stan przedrakowy i jedynym rozwiązaniem jest wycięcie pęcherzyka. Tak więc, gdy stwierdzono u mnie kamienie, biorąc pod uwagę wiedzę, którą zdobyłam na studiach, posłusznie poszłam na operację. Myślę, że właśnie od tego czasu zaczęły się moje poważne problemy zdrowotne. Miałam bóle głowy, chory kręgosłup, miałam paradentozę, problemy z układem trawiennym. Sama będąc chorą i na co dzień lecząc ludzi przykutych do łóżka z powodu chorób neurologicznych, widziałam swoją wielką bezradność. I znowu zapaliła się czerwona lampka - że coś tu nie tak. Punktem zwrotnym w moim życiu, nie tylko rodzinnym, ale także zawodowym, była choroba i śmierć mojego brata, który umarł z powodu chłoniaka złośliwego. W tym czasie interesowałam się już medycyną alternatywną. Nie zdążyłam jednak pomóc bratu. Wcześniej, nawet niż sam nowotwór, zabiła go chemia, którą go leczono. Zabiła go tak szybko, że nawet nie zdążyłam zastosować urynoterapii, o której czytałam. Wpadłam w depresję. Byłam w tym czasie przed egzaminem specjalizacyjnym właśnie z neurologii, gdy wpadła mi w ręce książka Mai Błaszczyszyn "Dieta życia". Przeczytałam ją jednym tchem, a następnego dnia zaczęłam już stosować. I o dziwo - jedząc głównie surowe warzywa i owoce w przeciągu dość krótkiego czasu stanęłam na nogi. Zdałam egzamin i wróciła mi chęć do życia. Pozbyłam się większości moich chorób. Przez pół roku leczyłam się tą dietą, ale gdy poczułam się dość dobrze, powróciłam do tak zwanej "normalnej" diety. Dolegliwości odzywały się od czasu do czasu . Ale nie były, aż tak jak wcześniej, dokuczliwe. Nie zastanawiałam się jeszcze wtedy nad wpływem diety na zdrowie. Urodziłam dziecko, no i problemy zaczęły się od nowa: krwotoki, szpital, śmierć kliniczna, operacja po operacji, no i diagnoza - wyrok: brak szans na wyleczenie. Wtedy przypomniałam sobie o poście i urynoterapii. Przypomniałam sobie o nich, gdy po dłuższym niejedzeniu po operacji, podano mi pierwszy posiłek. Zażyczyłam sobie, aby przyniesiono mi z domu ryż z marchewką. Myślałam wówczas, że jest to jedzenie, w tym momencie dla mnie, najzdrowsze pod słońcem. No i zaczęło się znowu - gorączka, krwotok, powrót wszystkiego. Moi koledzy po fachu rozłożyli ręce - byli bezradni. Wówczas pomyślałam: skoro zjadłam i jest tak źle, to nie należy jeść. Po pięciu tygodniach postu wstałam z łóżka całkiem zdrowa. Wróciłam do pracy. Wówczas okazało się, że mój ojciec jest chory na nowotwór. Nie chciał uwierzyć w moje "naturalne metody" i za pół roku zmarł. A ja jak przystało na "ozdrowieńca" kupiłam sobie wołowinę, o której nauczono mnie, że jest zdrowsza niż wieprzowina. Tak do końca to wiedziałam już wtedy i nie wiedziałam. Doceniłam post jako leczenie, ponieważ dwukrotnie uratował mi życie, ale jakoś codziennego zdrowego żywienia nie potrafiłam jeszcze wtedy rozpoznać i docenić. Zresztą niewiele o nim wiedziałam. Moje informacje były fragmentaryczne.
Wróciły znów obowiązki i mój poprzedni sposób życia. Zrozumiałam, że nie wystarczy raz wysprzątać organizmu - zastosować przez pół roku głodówki leczniczej. Trzeba dalej dbać i pielęgnować go codziennie. Trudno żyć z brakiem kilku narządów i kupą leków, które w swoim krótkim życiu zdążyłam już łyknąć. Trapiły mnie znów różne dolegliwości. Nie mogłam przecież pozostać na całe życie na poście urynowym. Czułam, że muszę coś robić, aby się ratować. Na medycynę szpitalną przestałam już liczyć. Co najwyżej, miała mi do zaproponowania wycięcie jeszcze jednego potrzebnego narządu, lub nowe leki, które wprawdzie coś tam pomagały, ale też i rujnowały resztki mojego zdrowia. Wtedy dopiero świadomie zaczęłam eksperymentować z dietą. Eliminowałam pokarmy, co do których miałam wątpliwości, że mi szkodzą. Jako pierwsze wyeliminowałam mięso. Później inspirowana książką hinduskiego lekarza "Mleko cichy morderca" wyeliminowałam mleko i wszelkie wyroby z mleka. Wtedy też uświadomiłam sobie, że to właśnie jadanie nabiału, który był kiedyś podstawą mojej diety, doprowadziło moje zdrowie do takiego stanu. Pierwsza moja tak zwana zdrowa dieta, którą przyjęłam, zawierała gotowane produkty, zdrowe razowe pieczywo, rośliny strączkowe. Ale dalej czułam, że to nie tak. Z pieczywem było mi się najtrudniej rozstać. Wtedy włączył się mój naturalny "pilot". Zaczęłam myśleć intuicyjnie, wracać do natury. Odkryłam, że to co najprostsze jest najgenialniejsze, dlatego trudne do zrozumienia. To wówczas, któregoś dnia, kupiłam swój ostatni bochenek chleba. Wtedy jeszcze z przerażeniem myślałam, jak to będzie, gdy pieczywo zniknie z mojego życia. No i nie ma pieczywa. W ostatniej kolejności wyeliminowałam produkty strączkowe. Długo wydawało mi się, że trzeba je jeść, ze względu na dużą ilość białka. Ale z biegiem czasu i moich przemyśleń, wnikliwego obserwowania siebie, w mojej diecie pozostały tylko świeże owoce i warzywa. Dobrze się czuję, gdy jem, nie mieszając, jeden gatunek warzyw lub owoców przez dłuższy czas.
Jak się ma, na przykład, moje 2 kilogramy gruszek, które zjadam w ciągu dnia i tryskam energią, do konwencjonalnego obiadu? Doszłam więc po latach obserwacji i praktyki do swojej optymalnej diety, o której myślę też, że jest optymalną dietą dla wszystkich. Jesteśmy jako gatunek owocożerni, nawet nie warzywożerni, a na pewno nie wszystkożerni.

Dzisiaj przyszła do mnie moja pacjentka, która od tygodnia jest na owocowo-warzywnej surowej diecie. Powiedziała mi, że przestały jej marznąć i cierpnąć ręce i nogi. Ci, którzy wcześniej rozcierali jej marznące ręce, teraz bardziej marzną od niej. Jej jest gorąco. Inna moja pacjentka, która od wielu lat w ogóle nie jadła surowizn, bo lekarz kiedyś powiedział jej, że szkodzą jej zdrowiu, przyszła po raz pierwszy do mnie w pięciu swetrach trzęsąc się z zimna. No więc jak jest z tym wychładzaniem? Gdy pacjentka ta przeszła na surową dietę, natychmiast poprawił się jej stan zdrowia i zdjęła z siebie kilka swetrów.
Pożegnajmy się więc z pierwszym mitem, że surowa dieta wychładza organizm. I, że zimą powinniśmy jeść gorące kasze, zupy, a owoce i warzywa zostawić na upalne lato.
Nie surowizny, lecz nabiał wychładzają organizm. Energia jest w surowym jedzeniu. Jabłko pięknie grzeje, banan może trochę mniej, ale wcale nie wychładza. Powinniśmy jeść to co u nas rośnie. Ale nawet banan w porównaniu ze zwykłym chlebem jest jak nektar bogów - zdrowy i bezpieczny. Patrząc na gotowane pożywienie rozgrzeszyłam nawet cytrusy. Uważam, że późne owoce - jabłka i gruszki są doskonałym pokarmem na zimę. Są w stanie nas tak wspaniale ogrzać i dać nam tyle energii potrzebnej na przetrwanie zimy. Późna gruszka nie zmarznie nawet na mrozie. Orzechy są również doskonałą spiżarnią na zimę. Energia jest w surowym jedzeniu. Może i gotowanie dodaje jakiegoś rodzaju energii do pożywienia. Ale jaki jest sens, aby jedną energię zabijać, po to aby dać jakąś drugą.
Je się wtedy gdy człowiek jest głodny. Aby się "dobrze" odżywiać wystarczy jeść, gdy się jest głodnym. Zauważyłam, że teraz, gdy jem owoce, zawsze mam umiar, wiem kiedy skończyć. Organizm jest syty i daje mi sygnał. Kiedyś, gdy podjadałam pożywienie przetworzone i wymieszane, trudno mi było uchwycić naturalnie tą granicę. Dopiero wypchany żołądek mówił: stop.
Powtarzam zawsze moim pacjentom: surowe dożywia, wszystko inne zaśmieca organizm i że jedynym pożywieniem, które daje energię i zdrowie są surowe owoce, warzywa i orzechy. Pozwalam także, od czasu do czasu, na olej tłoczony na zimno i na złamanie diety gotowanym pożywieniem. Wielu pacjentów, nie rozumiejąc, że na ich dolegliwości, pomóc może jedynie odpowiednie żywienie, a nie jakieś specjalne zapisane przeze mnie leczenie, opóźnia czas przechodzenia na dietę. Rozumiem ich, bo ja także bardzo powoli zmieniałam swoje żywieniowe przyzwyczajenia, nie doceniając wielokrotnie roli żywienia w leczeniu. Często pacjent odchodzi ode mnie i idzie do lekarza, który nie wymaga tak wiele i po prostu zapisuje tabletki. Ci pacjenci, którzy jednak spróbują, widzą już po kilku dniach efekty tej diety.
Niektórzy uważają, że powoli należy zmieniać dietę, aby nie był to szok dla organizmu. Ja uważam, że można to zrobić od zaraz. Jest to tylko kwestia gotowości naszego umysłu i porzucenia naszych przyzwyczajeń.
Pacjenci pytają: to pani doktor na diecie? A ja im odpowiadam: ja po prostu zdrowo jem. Im bardziej jestem zdrowa, to tym bardziej chce mi się zdrowo jeść. Leczyłam ludzi, którzy sobie nie wyobrażali życia bez kawy i bez papierosów. W miarę ilości wypijanego soku z marchwi, zmienia się ilość wypalanych papierosów. Sposób bycia także. Zauważyła to studentka, pisząca pracę magisterską, która przyszła do mnie z prośbą o podanie adresów osób będących na diecie owocowo-warzywnej. Wszyscy jej rozmówcy okazali się być rozmowni, przychylni, tryskający energią, zadowoleni z życia. Nie marudzili - tak jak spodziewała się tego - że katują się dietą, poszczą. Szczególnie szczęśliwa była kobieta chora na cukrzycę, której lekarze zabronili jeść jej ulubione winogrona, a nakazali jadać wędliny, sery i inne rzeczy, których nie znosiła. Teraz objada się swoimi ukochanymi winogronami i czuje się bardzo dobrze.
Co na to wszystko środowisko lekarskie? Umierałam w łomżyńskim szpitalu. Według tamtejszych lekarzy nie powinnam już żyć. Gdy pod wpływem własnych przeżyć i zmagań z trapiącymi mnie chorobami, odeszłam już tak daleko od konwencjonalnego widzenia choroby, jej skutków i leczenia, że ciężko byłoby mi wrócić do konwencjonalnej placówki zdrowia, otworzyłam własny gabinet. Trafiali do mnie beznadziejnie chorzy pacjenci, na których medycyna oficjalna postawiła już krzyżyk. Powrót do zdrowia tych ludzi uznano oficjalnie za cudowne ozdrowienie. Chociaż żadnego cudu tu nie było. Niekiedy moi znajomi lekarze podsyłali mi pacjentów, z którymi nie wiedziano co zrobić. Najczęściej takich, gdy operacja się udała, a pacjent nie zdrowieje.
Przeszłam długą szkołę. Jeśli jako młoda lekarka neurolog ze świeżo zdaną specjalizacją na pięć, musiałam sobie codziennie wstrzykiwać pyralginę, aby przeżyć dzień bez bólu, to kiedy ja powinnam dostać tą piątkę - teraz gdy sama nie mam już żadnych dolegliwości i leczę dwudziestoletnie migreny u pacjentów w ciągu tygodnia lub miesiąca, czy wtedy gdy sama faszerowałam się lekami, nie szczędząc ich również swoim pacjentom? Jeśli kiedyś komuś przyjdzie do głowy, aby odebrać mi mój lekarski dyplom, zarzucając mi, że nie leczę pacjentów według oficjalnej wiedzy medycznej, to ja zapytam, jak medycyna poradziła sobie ze stwardnieniem rozsianym, nowotworami, Parkinsonem i tak dalej.
Dlaczego na studiach medycznych nie nauczono mnie, że na stopach są punkty refleksyjne, nie było zajęć na temat diety, dlaczego nie powiedziano mi, że pijąc olej z cytryną mogę pozbyć się kamieni, tylko wycięto mi mój pęcherzyk żółciowy? W porównaniu z kilkukrotnie większą ilością kamieni, które w ten sposób usuwam pacjentom, moje 140 dla tej mikstury, nie byłoby problemem. Dlaczego na zajęciach z fizjologii nauczono mnie, że w trzecim roku życia tracimy enzymy do trawienia mleka, ale już nikt później z tego nie wyciągnął wniosków. I dotąd nie wyciąga.
Powstaje coraz więcej literatury naukowej na ten temat. Nie jest ona zlecana i finansowana przez rządy, ale powstaje dzięki lekarzom, czy naukowcom, którym w życiu przydarzyła się podobna historia do mojej. Albo, oni sami byli ciężko chorzy, lub ktoś z ich bliskiej rodziny stał na pograniczu życia i śmierci. Wówczas, bazując na oficjalnej wiedzy, którą sami przez lata uprawiali, a która w takim momencie nie miała im już nic do zaproponowania, skazywała ich na śmierć, zwracali się ku diecie czy, niekonwencjonalnemu leczeniu. Doktor John Tilden, dr Simonton, doktor Sharma, i wiele wiele innych.
Nawet te moje ciotki, które kiedyś nie mogły ścierpieć tego, że nie poczęstuję się szyneczką i bigosem, teraz gdy przyjeżdżam podają mi surówki, a i same już też tylko od czasu do czasu jadają mięso. Czują się znacznie lepiej i zawsze, gdy przyjeżdżam nadstawiają uszy na to "nowe". Myślę więc, że to już czas, aby zacząć mówić publicznie o zdrowej diecie. Bo te rzadkie zalecenia na ten temat, które dostają pacjenci, są zbyt fragmentaryczne. Gdy chory na wątrobę dostaje zalecenie, aby nie jeść smażonego, wówczas i tak, nie wiedząc o tym, je inne rzeczy, które mu równie szkodzą. Najczęściej jednak - o zgrozo - lekarze zabraniają jeść surowizny.
Wielu pacjentów chciałoby się zdrowo odżywiać, ale mają tak mylne pojęcie, co do zdrowej diety, przypadkowo wybudowane na podstawie reklam i artykułów w prasie kobiecej, że często robiąc to szkodzą własnemu zdrowiu. Ja sama w pewnym czasie zjadałam 2 duże jogurty z płatkami razowymi, a wraz ze mną każdy członek rodziny musiał to zrobić. Wydajemy nasze pieniądze na wiele rzeczy, co do których mamy mylne pojęcia. Myślimy, że nam pomagają, a one nam szkodzą. Każdy może robić ze swoim zdrowiem co chce. Ale powinien wiedzieć, że na przykład sok w kartonie nie ma żadnej wartości odżywczej, a niekiedy z powodu nadmiaru dodatków chemicznych, może nawet zaszkodzić. I nie jest to ten sam produkt, co sok wyciśnięty w domu w sokowirówce.
Zanieczyszczenia warzyw i owoców chemią rolną: azotynami, pestycydami itd. są dużym problemem. Warzywa, w których jest skumulowanych dużo tych środków, są niewątpliwie szkodliwe dla naszego zdrowia, ale... w przeciętnej marchewce - jak wykazują badania - jest 150 razy mniej pestycydów, niż w tej samej ilości mleka, czy mięsa. Przecież zwierzęta również karmione są skażonymi chemią rolną płodami i kumulują te substancje w swoich organizmach lub wydalają właśnie z mlekiem. Skoro nie możemy wyeliminować tak powszechnej chemii z naszej żywości to możemy pocieszyć się tym, że jadanie warzyw, czy owoców z tymi "dodatkami", jest bardziej bezpieczne, niż picie mleka, czy jadanie mięsa. Warzywa bowiem, zawierają również cenny błonnik, który częściowo neutralizuje działanie tych środków.
Gdybyśmy nawet wypili 5 litrów soku z marchwi, to nie przedawkujemy niczego. Bowiem nasz organizm wie co z tym zrobić. Zrobi sobie zapasy, lub po prostu wydali nadmiar niektórych składników. Gorzej jest ze sztucznymi witaminami. Najnowsze badania pokazały, że organizm nie radzi sobie z wydaleniem nadmiaru nawet syntetycznej witaminy C, a więc łykanie pastylek, nawet z dotychczas uważaną za "niewinną" witaminą C, nie jest całkiem bezkarne. Może wywoływać uszkodzenia wątroby i innych organów wewnętrznych.
Inną sprawą jest, że niekiedy jakiś rodzaj pokarmu - jak wykazują badania analityczne tego pokarmu - bogaty jest w potrzebny nam składnik, na przykład mleko bogate jest w wapń. Tylko, problem w tym, że nasz organizm nie może tego wapnia w żaden sposób wykorzystać. Aby przyswoić wapń, potrzebny jest odpowiedni stosunek wapnia do fosforu, a takiego nie ma w mleku. Te proporcje są natomiast idealne w orzechach, owocach i warzywach. Z wapnia zawartego w mleku mogą powstać, co najwyżej, złogi w nerkach, drogach żółciowych i w stawach. A więc, mleko nie tylko nie dostarcza wapnia do naszego organizmu, ale na dodatek powoduje jeszcze zabieranie odłożonego już wapnia z kości. Stąd w społeczeństwach, w których pija się dużo mleka i jada sery itp., statystycznie występuje największe zagrożenie ostoroporozą. Aby to stwierdzić, wystarczy spojrzeć na statystykę chorób.
Niestety, u nas cały czas pokutuje mit, że picie mleka wpływa korzystnie na bilans wapnia w organizmie i pacjentom z ostoroporozą zaleca się picie mleka. A tak w ogóle, to mleko jest dobrym pokarmem tylko dla ssaków w początkowym okresie ich życia. Później zanikają u nas enzymy do jego trawienia.
Drugi mit, na którym bazuje tzw: nowoczesna dietetyka, a który również wiąże się z mlekiem i z mięsem mówi, że do życia potrzeba nam dużych ilości białka. Tymczasem nasz organizm permanentnie otrzymuje za dużo białka, które później pracowicie musi usuwać. My chorujemy z powodu nadmiaru białka. Na rozkładanie cząsteczek białka, aby go usunąć, tracimy zbyt wiele energii i zbyt obciążamy tym organizm. Przychodzą do mnie matki z dziesięciolatkami z objawami braku energii życiowej. Słodycze, mięso i tylko gotowane - taka jest ich dieta. Sumując: to, że jakaś substancja obecna jest w pokarmie, nie znaczy jeszcze, że będzie nam ona przydatna. Podobnie rzecz się ma z truciznami w żywności. Zdrowy, nie zatruwany niewłaściwym pokarmem organizm, z prawidłową florą bakteryjną w jelitach, ma wiele różnych mechanizmów blokujących przyswajanie trucizn, a także sposobów na ich wydalanie. Błonnik, którego jest dużo w surowej diecie, ma wspaniałe zdolności wiązania trucizn i wyrzucania ich z organizmu. Zdrowy, dobrze odżywiony organizm nie musi bać się bakterii, wirusów, pleśni, toksyn. Przychodzą do mnie pacjenci, z ranami, których sami brzydzą się dotykać. Kiedyś łapałam wszystkie grypy, anginy, a teraz mój organizm nie boi się niczego.
Jeśli już musimy smarować chleb to nie kupujmy margaryn. Najlepiej stosować olej tłoczony na zimno. Jest on najmniej skażony szkodliwymi dodatkami. Produkowany w temperaturze nie niszczącej bioelementów jest najzdrowszy. Natomiast ten tzw.: "normalny" przetworzony olej jest wielkim wyzwaniem dla naszego systemu trawiennego, zaśmieca organizm, który nie umie trawić, zmodyfikowanych przez produkcję, związków tłuszczowych.
Popularne leki, przepisywane na przeziębienia i grypy, leczą jedynie objawy tych chorób. Usuwając objawy, przeszkadzają w ten sposób i zamykają organizmowi możliwości samoleczenia. Na przykład: większość popularnych leków zbija temperaturę, a zbijanie nawet niezbyt wysokiej temperatury powoduje blokowanie organizmowi możliwości samoleczenia. Nasze komórki żerne, oczyszczające organizm, są aktywne dopiero w 39,5 stopniach. Jeśli zbijemy temperaturę, wówczas choroba ciągnie się i ciągnie, bo organizm nie może wyzbyć się wyprodukowanych toksyn. Gdy używamy leki przeciw katarowi - popularne krople do nosa, zamykamy następną drogę oczyszczania się organizmu z toksyn: poprzez wyrzucanie kataru.
Leczę obecnie pacjentkę, której wycięto migdałki, czyli zamknięto organizmowi drogę do samoczynnego wydalania toksyn. Później miała rzut reumatyzmu, czyli odezwały się te toksyny, które nie miały ujścia, a organizm gromadził je w stawach. Leczono ją antybiotykami i sterydami - lekami hormonalnymi. Za dwa lata zjawił się nowotwór jamy brzusznej - czyli znowu, te toksyny, którym uniemożliwiano w kolejnych etapach "leczenia" wydalenie się, powodowały coraz cięższe choroby. Inną moją pacjentkę, jakiś czas temu, ktoś wyleczył z trądziku, również antybiotykami i sterydami. A przecież trądzik to nic innego jak właśnie wyrzucanie przez organizm toksyn przez skórę. Teraz, pacjentka ta, mimo młodego wieku, ma nowotwór wątroby. Powtarzam: nasza medycyna, lecząc na ogół objawy, zamyka drogę oczyszczania się organizmu z toksyn, dlatego z jednej choroby popadamy w inną. I jeszcze na dodatek, do głowy nam nie przyjdzie, aby powiązać razem, często odległe w czasie choroby. Cieszymy się ze zwycięstwa medycyny nad daną chorobą, a gdy nadchodzi następna, to od nowa z pełnym zaufaniem znowu poddajemy się leczeniu. Koło się toczy.
Dlaczego? Dlatego, że współczesna medycyna ma wiele aspektów. Między innymi ekonomiczny.


wywiad, który okazał się monologiem spisała: Agnieszka Olędzka

czwartek, 5 kwietnia 2012

801010 STWORZENI BY JEŚĆ TROPIKALNE OWOCE

Kochani kolejny prezent tym razem od Alani (z cudownego blogu tu Blog Alani),  która napisała post u siebie na blogu właśnie z książki Grahama i pozwoliła nam użyć go tu na naszym blogu:)))

 

Stworzeni by jeść tropikalne owoce


Ostatnio zobaczyłam u Ewci na blogu (http://surowadieta.blogspot.com/kilka tłumaczeń z książki Dr. D. N. Grahama ,,The 80/10/10 diet’’. Zainspirowana tymi artykułami postanowiłam nadrobić zaległości sięgnąć po tę książkę. Przyznam się, że ostatnio mało czytałam na temat diet gdyż sama w tych kwestiach słucham tylko własnej intuicji. Jednak oomyślałam, że z chęcią przetłumaczę też jakiś fragment, chociaż osobiście nie jestem na diecie 80/10/10/ to w wielu kwestiach poglądy Grahama są mi bardzo bliskie.
Fragment, który przetłumaczyłam dotyczy często poruszanej kwestii zwłaszcza w Polsce – owoce tropikalne. Nieraz słyszałam od ludzi - ,,niby odżywiasz się tak zdrowo, a jesz tyle owoców sprowadzanych z dalekich krajów. Powinno się jeść to co rośnie lokalnie.” Mimo tych uwag dalej czułam ogromny pociąg do owoców tropikalnych, zwłaszcza zimą i objadałam się nimi bez poczucia winy. Tak mi mówił mój instynkt lub jakby powiedział to dr. Graham tak mną kierowała moja fizjologiczna natura.
W każdym razie kochani – jesteśmy zwierzętami tropikalnymi, jesteśmy stworzeni by jeść tropikalne owoce! Dlatego nie czujcie się winni gdy będąc zimą w Polsce poczujecie ochotę na mango czy pomarańczę. Zajadajcie te owoce kochani gdyż one dają wam brakujący w tym szarym i zimnym świecie element tropiku.
Po tym, krótkim wstępie zostawiam was z tekstem dr. Grahama:
Jesteśmy stworzeni by jeść tropikalne owoce
Początki ludzkiego gatunku związane są z ciepłym klimatem. Pierwsze plemiona zamieszkiwały tak zwany „pas tropikalny”, ciepły obszar, który rozciąga się na przestrzeni około tysiąca mil powyżej i poniżej równika. Jest to środowisko, które obfituje w owoce tropikalne.


Niektórzy ludzie uważają, że gdziekolwiek żyją powinni żywić się lokalnymi uprawami, ponieważ ,,logicznie myśląc” takie jedzenie jest dla nich najlepsze. W każdym razie gdzieś od kogoś usłyszeli , że tak powinno się jeść. W USA i w Europie ludzie często twierdzą, że skoro żyją w północnym klimacie to najwłaściwsze jest dla nich spożywanie potraw pochodzących z tej strefy klimatycznej.
Pomyślcie o tym w ten sposób: jeśli mamy złotą rybkę, psa lub kota to czy zmieniamy dietę tego zwierzęcia za każdym razem gdy się przeprowadzamy? Czy zwierzęta w Zoo dostają inne rodzaje pokarmu w zależności od tego w jakim kraju znajduje się ich ogród zoologiczny? Gdy spojrzymy na ten temat z tej perspektywy, to zdamy sobie sprawę, że musimy uszanować dietetyczne wymogi każdego gatunku w oparciu o jego układ pokarmowy.
Ponadto, wielu ludzi żyje w sferach klimatycznych, gdzie zbiory żywności są dostępne przez zaledwie kilka miesięcy w roku. Co oni powinni jeść przez większość roku? Anatomiczny i fizjologiczny układ człowieka jest zaadaptowany do tropikalnego pożywienia, a przede wszystkim do owoców. Podobnie jest u innych mieszkańców tropików. Na przykład w Środkowej Ameryce wszystkie ssaki, za wyjątkiem wydry oraz jaguara jedzą owoce; tak samo większość ptaków, wiele płazów i spora liczba gadów.
Nie ma żadnego logicznego ani naukowego powodu by twierdzić, że tylko dlatego, że opuściliśmy tropiki, powinniśmy zmienić to, co było naszym naturalnym pożywieniem, przez większość naszego pobytu na Ziemi. Nie ważne gdziekolwiek będziemy się przemieszczać na tej planecie ( a nawet jeśli wyruszymy w podróż poza naszą planetę) tropikalne owoce zawsze pozostaną naszym naturalnym pożywieniem, jedyną dietą, do której jesteśmy idealnie zaprojektowani.
Nasze prywatne tropiki
Historia pokazuje nam, że to eksplozja populacji spowodowana pojawieniem się narzędzi i myślistwa oraz początki rolnictwa doprowadziły do tego, że ludzie musieli się przenieść na obszary, które inaczej byłyby uważane za niegościnne i bezludne.
Skutecznie udało się nam zabrać ze sobą w te obszary tropiki.
Każdy z nas przez większość czasu żyje w miniaturze tropikalnego środowiska. Używamy ciepłych ubrań, kołder, ogrzewania by stworzyć sobie nasze prywatne tropiki. Nawet Eskimosi uważają by mieć wystarczającą ilość warstw ubioru i by utrzymywać swój dom w ciepłości, tak aby mogli się czuć przez większość czasu prawie jak w tropikach 



Owoce to naturalne pożywienie
Na szczęście większość ludzi kocha owoce. Dzieci posiadają naturalną skłonność do jedzenia owoców . Nasz wszechobecny ,,słodki ząb’’ jest znakiem danym nam przez naturę, który kieruje nas do jedzenia wystarczającej ilości owoców by dostarczyć nam prostych węglowodanów, które będą źródłem paliwa dla każdej komórki naszego ciała.
Zawsze widzę zachwyt w oczach kogoś, kto po raz pierwszy kosztuje jakiegoś tropikalnego owocu. Nie ma znaczenia jaki to jest owoc, ludzie natychmiast czują się z nim ,,połączeni”.
Prawie zawsze słyszę coś w stylu:
,,Wow! To jest najlepsza rzecz jaką kiedykolwiek jadłem”
,,Właśnie odkryłem mój ulubiony smak”
..Mógłbym na tym żyć”
,,Czy jest to drogie? Chcę kupić ich więcej”
,,Czy mogę dostać takie owoce u siebie w kraju?”


Ludzie nie tylko kochają owoce, oni są zaprojektowani do jedzenia owoców. Nieważne w jak odległe obszary planety zawędrowaliśmy, nasze fizjologiczne predyspozycje do jedzenia tropikalnych owoców nie zmieniły się. Tak samo jak zwierzęta w zoo pomimo, że są oddalone od swojej naturalnej sfery klimatycznej, nadal muszą sprostać swoim fizycznym wymogom.
Ludzie, którzy żyją w zimnym klimacie powinni tym bardziej dążyć do jedzenia owoców tropikalnych. Dzieje się tak dlatego, że zmuszeni są oni do życia bez innych niezbędnych dla zdrowia warunków, które są dostępne w tropikach (ciepła temperatura, świeże powietrze, życie na wsi, słońce przez cały rok, czysta woda itp.). Jeśli mieszkasz w miejscu gdzie jest mało owoców tropikalnych, może warto byłoby się zastanowić, jakich innych niezbędnych czynników brakuje w twoim środowisku i starać się je w miarę możliwości wprowadzić.
Nauczmy się znowu jeść owoce. Jest to praktyka, która utrzymywała nas w świetnej formie przez tysiące pokoleń. Nie dość, że jest to dobre dla naszego zdrowia to jeszcze przepyszne!